Menu

sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 1


Dźwięk budzika rozległ się wokół czterech ścian mojego pokoju. Poruszam lekko powiekami, ale rezygnuję z otworzenia ich, ponieważ do środka przez duże okno wpadały promienie słoneczne. Zamiast tego jęczę przeciągle i podnosząc poduszkę, przyciskam ją do głowy, aby jak najmniejsza ilość okropnego dzwonka docierała do moich uszu.
Dlaczego dziś znów musi być poniedziałek ? Przez cały tydzień ciężko pracuję, ucząc się pilnie, a jedynym dniem na odpoczynek okazuje się niedziela, kiedy dziadkowie wpadają do nas na obiad, a następnie wszyscy gramy w karty. Nic ciekawego, nie ? Ale mimo to wolę odrobinę nudy niż leczenie kaca.
-Victoria ! Już prawie wpół do ósmej. - słyszę głos mojej mamy z dołu.
Uciszam więc irytujące urządzenie i wydostaję się spod kołdry. Na moim ciele pojawia się gęsia skórka. Odgarniam drażniące oczy kosmyki moich włosów z twarzy i idę do łazienki, gdzie czekają na mnie świeże ubrania, przygotowane już wczoraj. Nie byłam pedantką, ale to mama zawsze powtarza mi, że organizacja to podstawa.
Zrzucam z siebie piżamę, którą stanowi za duża bluzka mojego brata i wchodzę do prysznica. Ciepła woda rozluźnia moje mięśnie, a para osadza się na jasnych kafelkach mojej łazienki. Była mała, ale nie mogłam narzekać, ponieważ do dzielenia jej z rodzicami trzeba mieć wiele cierpliwości. Mimo to doceniam, że mama jest projektantką, bo nasz dom jest fantastyczny i lubię do niego wracać po ciężkim dniu w szkole.
Szybko myję twarz, ciało i na końcu włosy zanim wychodzę. Wycieram się zielonym ręcznikiem i nakładam czystą bieliznę. Czarne, obcisłe rurki, biała bluzka z krótkim rękawem i bluza o kolorze morelowym okazują się trafnym zestawem, ponieważ wyglądam fantastycznie. Na twarz nakładam troszkę fluidu i korektora do oczu, który okazał się niezbędny, i lekko muskam rzęsy tuszem. Z całej gamy kosmetyków, które użyłaby moja mama, wybieram te najprostsze, ponieważ nie opanowałam jeszcze sztuki bardziej „urozmaiconego” makijażu. Na koniec podkreślam usta truskawkową pomadką.
Opuszczam łazienkę i podchodzę do komody. Kiedy znajduje w niej białe skarpetki firmy Nike, siadam na łóżku i nakładam je, a następnie jedne z moich najwygodniejszych butów - trampki Converse'a. Zazwyczaj ubieram się na luzie i dość wygodnie, dlatego dziękuję Bogu, że nie musimy nosić głupich mundurków.
-Victoria ! Spóźnisz się, kochanie !
-Już idę. -odkrzykuję, wstając z łóżka, które zostawiam niepościelone. Chwytając plecak, przelotnie patrzę na biurko, czy czegoś nie zapomniałam. Kiedy schodzę na dół po krętych schodach, widzę mamę przy blacie kuchennym. Ubrana w dopasowaną, czarną sukienkę i wysokie szpilki, kroi kolejne warzywa, które układa na kanapkach według swojej inwencji twórczej. Jak zwykle wygląda zjawiskowo.
-Cześć, mamo. - witam się wesoło, maskując swoje niezadowolenie z powodu zbyt małej ilości snu. Zostawiam plecak w przedpokoju i podchodzę do kobiety całując ją w policzek. Uśmiecha się, gdy to robię i podaje mi kubek napełniony zieloną herbatą. Nienawidzę jej, ale mama uważa, że lepiej będzie gdy będę ją pić, ponieważ pomaga w trawieniu, a ja pozostanę smukła na cały dzień.
-Jak się spało ? - pyta. Siadam przy stole i ogrzewam się, trzymając kubek w zaplecionych w koszyczek, dłoniach.
-Dobrze, a Tobie ?
-Miałam zbyt dużo pracy. - uśmiecha się lekko.
Mama jest typem pracoholiczki. Dla niej wszystko musi być zrobione na tip-top. Przez swoje zaangażowanie i sumienność potrafi dogodzić nawet najbardziej wymagającym klientom.
Przyglądam się jej, kiedy stawia przede mną miskę musli z jogurtem naturalnym i siada na przeciwko. Jak to możliwe, że wygląda tak dobrze nawet po nieprzespanej nocy ?
-Dlatego będę dziś później. - oświadcza, a mnie wcale to nie dziwi. - Hardin Johnson nalega na kilka poprawek.
Mama zdradza mi jeszcze kilka szczegółów, dopóki nie kończę swojego śniadania. Podaje mi kanapki, które mam zabrać do szkoły, a następnie zakłada brązowy płaszcz od Dior'a. Kiedy pytam, o której będzie tata, oświadcza, że ma dziś kolację biznesową.
Z westchnieniem żegnam ją i wkładam naczynia do zmywarki. Czuję zawiedzenie. Byłam już dużą dziewczynką, aby radzić sobie sama, ale moi rodzice przesadzali, a ja nie mogłam nic na to poradzić.
Zakładam kurtkę i wychodzę, zamykając mieszkanie. Korytarz jest całkiem pusty przez wczesną godzinę. Po krótkiej jeździe windą znajduję się w holu.
-Cześć, Liv. - podchodzę do recepcji.
-Witaj, Victorio. - wita się oficjalnie, poprawiając czerwony mundurek bez rękawów.
Liv pracuje tutaj już od wielu lat, jak jej mąż Andy, który jest ochroniarzem. Jest średniego wzrostu trzydziestopięciolatką o płomiennych włosach, zwykle spiętych w niedbały kok. Jej figura była godna pozazdroszczenia tak, jak duże zielone, hipnotyzujące oczy.
-Co u ciebie ? - pytam z uśmiechem. Lubię z nią rozmawiać.
-Roger wczoraj pierwszy raz usiadł. - oznajmiła z dumą i przejęciem. Robi to zawsze, gdy rozmawiamy o jej dziecku.
-To wspaniale ! - podzielam jej entuzjazm.
Z chęcią rozmawiałabym dłużej, ale muszę być punktualnie, więc grzecznie żegnam Liv i opuszczam wieżowiec. Andy miło uśmiecha się, kiedy otwiera mi drzwi, a następnie macha, gdy odchodzę, znikając za rogiem. Uwielbiam tych ludzi. Są niemalże nierozłączni, kochają się i zawsze sobie pomagają. Nigdy nie widziałam Liv smutnej z powodu kłótni z mężem. Są parą idealną i biorę ich za przykład idealnego małżeństwa.
Po niecałych dwudziestu minutach docieram do szkoły. Staję przy wejściu, głęboko oddychając. Czuję, jak wzbiera we mnie złość, kiedy przypominam sobie, dlaczego męczy mnie teraz zadyszka.
Kiedy mój oddech powraca do normy, poprawiam swoje ubranie i ciągnę za drzwi. Ledwie przedzieram się przez tłum nastolatków, aby znaleźć swoją szafkę, przy której stoi Emily. Przez chwilę zastanawiam się, czy powinnam ją olać czy chociaż się przywitać. Mam zbyt dobre serce i wybieram to drugie.
-Hej. - mówię zachrypni3tym głosem. Moje gardło przypomina pustynię.
-Siemanko ! - krzyczy wesoło, odrywając plecy od szafki. Staje obok mnie i patrzy z uniesionymi brwiami, gdy kaszlę.
Ignoruję ją i wyciągam butelkę wody z szafki. Po dwóch łykach czuję się lepiej.
-Mam coś na twarzy ?
-Tak, pot.
Nie ma na świecie szczerszej osoby niż Emily. Mimo wszystkich jej wad i tak ją kocham. Tylko ona ma wszystkich w nosie i jest przyjaciółką największej kujonki w szkole, czyli mnie. Dogadujemy się doskonale, chociaż dzieli nas więcej niż łączy.
-Gdybym nie musiała wieźć cię na imprezę w sobotę, dzisiaj zamiast iść na piechotę, przyjechałabym samochodem. - tłumaczę spokojnym tonem. Chce być zła, ale nie potrafię.
-Jejku, tak bardzo przepraszam. Nie wiedziałam, że twoi rodzice zobaczą.
-Okej, okej. Wybaczam ci. - uśmiecham się, co ona odwzajemnia.
Kiedy chcę ją przytulić, tak jak zwykle się witamy, ona chwyta moją rękę i ciągnie za filar. Zdezorientowana patrzę na jej złowieszczy uśmieszek.
-Co ty robisz ?!
-Cii.- ucisza mnie, kładąc swój palec na moich ustach. Dostrzegam jej nowy manicure, ale nie mogę mu się przyjrzeć, bo odwraca mnie w prawą stronę. Jestem pewna, że wyglądamy, jak idiotki chowając się za filarem. -Widzisz, tam są nowi.
Moje usta formują się w literę „o”, gdy dostrzegam ich grupkę. Jestem pewna, że są starsi.
Przyglądam się każdemu, ale przestaję oddychać, gdy zauważam wysokiego blondyna. Ma kolczyka w wardze, czego nie lubię, ale on wygląda z nim naprawdę atrakcyjnie, a jego włosy są w „kontrolowanym nieładzie”. Jestem zaskoczona, że podziwiam go, gdy od kilku tygodni chcę umówić się z Nate'm.
-Blondyn jest boski. - jęczy z zachwytem Emily. Jej głos brzmi niczym należący do kotki, która przygotowana jest do ataku.
-Który ? - pytam niespokojnie, patrząc na nią.
-Ten bez kolczyka. - oznajmia, a ja wzdycham ulgą, lecz ona tego nie zauważa.
Nate jest w moim wieku i chodzi do klasy B. Dopiero, gdy razem zrobiliśmy projekt z chemii, zdałam sobie sprawę, że bardzo dobrze dogadujemy się i stwierdzam, że chciałabym się z nim przyjaźnić. Jest miły i nawet przystojny.
Kiedy sobie o nim przypominam, postanawiam zakończyć tę szopkę.
-Ogarnij się, Evans. - szturcham ją za ramię i poprawiam szelkę plecaka.
-No co ? Mogłabyś się zająć płcią przeciwną. - sugeruje.
-Podoba mi się Nate. - oznajmiam twardo.
Emily go nie lubi i ma wyrobioną opinię na jego temat.
-Jest miły. - dodaję, jednak mało przekonująco, gdyż wywraca tylko oczami.
Jeszcze do niedawna zachowywałam resztki cierpliwości do jej nastawienia, ale dziś miałam dość. W jednej chwili stałam się jeszcze bardziej wściekła.
Zakonfiskowanie auta przez rodziców, niechęć Evans do Nate' a i zbliżający się okres sprawiały, że miałam ochotę ją zabić. Tak zazdrościłam jej. Dziewictwo straciła rok temu na obozie, a ja nawet nie trzymałam nikogo za rękę. Emily nie była puszczalska i posiadała wiele wytycznych, jakie musi posiadać facet, żeby umówiła się z nim i pozwoliła pocałować na pierwszej randce.
W ostatniej chwili rezygnuję z popełnienia zborni i ostentacyjnie odwracam się w stronę klasy, widząc jak przyjaciółka nadal wpatrzona jest w blondyna.
Moje usta zaciśnięte są w cienką linię, ukazując zdenerwowanie, a stopy mocno odbijają się od podłogi, gdy zmierzam w stronę klasy.
-Victoria ! - słyszę jej podniesiony głos, jednak się nie zatrzymuję. Czuję na sobie wiele spojrzeń, ale jestem zbyt wściekła, żeby się tym przejmować.
Nagłe szarpnięcie mojego ramienia powoduje, że tracę równowagę, ale nie upadam. To byłby wstyd.
-Co ty robisz ?! - podnoszę głos.
-Nie obrażaj się ! Dobrze wiesz, że tego ... Kogoś interesują tylko książki i wyprzedaż kordianów w House'ie !
Słyszę za sobą chichoty. Obie odwracamy głowy w prawą stronę.
-No i co zrobiłaś ?! - syczę, szarpiąc ją za rękę. Ignoruje mnie, wpatrując się w rozbawioną grupkę nowych.
-To on.
Na jej twarz wpływa leniwy uśmiech, jakby właśnie dostała najpyszniejsze ciastko na świecie.
Z czystej ciekawości zerkam na nich i czuję ciepło na policzkach. Blondyn z kolczykiem w wardze patrzy na mnie intensywnie, podczas gdy reszta nadal jest rozbawiona. Widzę jego oczy. Zaskakujące piękne.
Jego pełne wargi zaczynają drgać w lekkim uśmiechu. Wiem, że jest skierowany do mnie, dlatego szybko odwracam wzrok.
Mimo gwałtowności ruchu dostrzegam zieloną czuprynę i mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Nie robię tego. Bycie niedaleko nich sprawia, że czuję się niepewnie. Nie są, jak chłopcy z naszej szkoły; mili i nudni, zafascynowani piłką nożną. Oni ubrani na czarno emanują swoją wyższością, są nie odgadnieni.
-Gapi się na ciebie. - zauważa Emily, posyłając mi znaczący uśmiech.
Prycham nerwowym śmiechem.
-Daj sobie spokój.
-I to jeszcze jak.
Jest mi gorąco. Okropnie gorąco, a znacząca mina przyjaciółki wcale nie pomaga.
 -Idę na lekcję. - mruczę i wymijam Emily.
W drodze do klasy czuję, jak pocą mi się dłonie, a mała kropla spływa mi po plecach.
Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego tak się czuję. reakcja upewnia mnie, że nie nadaję się do relacji damsko-męskich. jestem zbyt nieśmiała. Dlaczego z całej gamy cech musiałam dostać tą i zdolność do częstego czerwienienia się ?
Przeklinając w myślach swój los, wchodzę do klasy. Witam się z uczniami, którzy już tu są, i zajmuję miejsce. Biorę głęboki oddech i wyjmuję książki. Moje poczucie bezpieczeństwa powraca.
W końcu dzwoni dzwonek. Poprawiam się na krzesełku, prostując plecy, jak uczyła mnie mama. Punktualna, jak szwajcarski zegarek pani Bell wchodzi do klasy, gdy wszyscy pozajmowali już swoje stałe miejsca.
Zamieram, kiedy zaraz za nią, powolnym ruchem, pojawia się wysoka postać z jasnymi włosami. Nauczycielka uśmiecha się szeroko, co robi dość nieczęsto, i staje obok blondyna. Nawet w piętnastocentymetrowych szpilkach jest niższa.
Jego wzrok wypala dziurę w moim ciele. Jest skupiony, a jego twarz kamienna. Nie widać na niej żadnej emocji.
Czuję zagrożenie i chcę uciec niczym spłoszone zwierzę. Moje oczy rozszerzają się, gdy widzę, jak w zadziorny sposób przegryza wargę z kolczykiem. Kiedy mnie przyłapuje, usta mu drgają w uśmiechu, a ja szybko spuszczam wzrok.
-To jest Luke Hemmings. Wasz nowy kolega. - oznajmia wesoło pani Bell. Dziwi mnie, że Luke nie zamierza się przywitać z klasą. Teraz widzę, jak patrzy na wszystkich z wyższością. Arogant.
-Myślę, że ciepło go przyjmiecie. - ciągnie dalej, wskazując ręką ławkę, w której ma usiąść.
Spinam się, gdy zdaję sobie sprawę, że to przede mną. -A teraz przejdźmy do lekcji ...
Jego perfumy docierają do moich nozdrzy, a ja modlę się, aby dotrwać do końca

 ---------------------------------------------
Tak, wiem. 
Pierwsze rozdziały zawsze są nudne, ale nie zrażajcie się do tego opowiadania ;) 
Włożę wiele wysiłku, by następne były lepsze. 
Pozdrawiam, Alex :* 

1 komentarz:

  1. Przeczytałem zarówno ten wierszowany prolog, jak i rozdział pierwszy. Właściwie to nie przeczytałem, a lektor mi przeczytał, więc błędów nie będę ci wytykał, bo nie śledziłem tekstu oczyma.
    Póki co fajnie się zaczyna, bo postanowiłaś ugryźć problemy nastolatków nieco od innej strony. Twoja bohaterka nie jest przebojowa i szalona, żadna też z niej imprezowiczka. Po prostu nudna, nieśmiała, czerwieniąca się kujonka, która pragnęłaby móc w końcu stracić dziewictwo i przestać czuć się dzieckiem, a zacząć czuć się kobietą. Wybacz, ale ja tak właśnie oceniam jej postać, tak ją widzę moimi oczyma.
    Coś co mi się nie spodobało, to mało oryginalny początek. Czyli bogaty dom, wstanie z łóżka, przygotowywanie się, jedzenie śniadania. Naprawdę co druga osoba od tego zaczyna, a przynajmniej ja na takie blogi trafiam nader często i stąd moje wrażenie o oklepaniu.
    No i znowu akcja dzieje się poza granicami Polski, co jest też bardzo częstym zjawiskiem. Właściwie to trudno znaleźć opowiadanie osadzone w tych swojskich klimatach.

    Jak będzie dalej, to się zobaczy później, gdy znajdę czas, by przeczytać resztę rozdziałów. Póki co pozdrawiam i przy okazji zapraszam do siebie:
    j-i-s.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń