piątek, 8 maja 2015

Rozdział 2



Ze względu na nowego, pani Bell postanowiła przełożyć sprawdzian na inny termin, a sama zabrała się za prowadzenie lekcji.
Stwierdzenie, że wkurzyłam się było mało adekwatne. Byłam wręcz wściekła, bo na naukę spędziłam pół soboty. Jednak klasa nie podzielała mojego zdania. Wszyscy ucieszyli się z takiego obrotu sytuacji.
            W ciągu dwudziestu minut lekcji na marginesie mojego zeszytu pojawiły się niezdarne rysunki. Byłam kompletnie niezainteresowana tematem i kompletnie odurzona perfumami chłopaka, który zajmował miejsce przede mną. Nie byłam pewna, dlaczego wzbudzał we mnie tak sprzeczne uczucia - z jednej strony chciałam od niego uciec, mak najdalej, ze względu na ozdobienie ust, który nie zapowiadał nic dobrego, a jednocześnie aura, którą emanował była ekscytująca i wzbierająca chęć poznania go.
-Green !
Długopis wypada mi z dłoni, wędrując na podłogę tuż obok plecaka Luke'a. Piskliwy akcent pani Bell, niewiele różniący się od głosu żaby, mógłby obudzić nawet zmarłego.
Podnoszę gwałtownie głowę. Na chwilę przestaję przejmować się długopisem, kiedy groźny wzrok nauczycielki skierowany jest na moją osobę.
-Wyglądasz na bardzo zainteresowaną lekcją. - mówi. - W takim razie, może powiesz, w którym roku odbył się II Kongres Kontynentalny ? - unosi brwi.
Jestem w pułapce. Ręce trzęsą mi się jeszcze bardziej, gdy nagle wszyscy przekręcają się w ławkach i patrzą na mnie.
-Hmm ... To był ... - jąkam się i zmuszam mózg do intensywniejszego myślenia. Wyłączyłam się już na początku lekcji i nie miałam pojęcia, jaki był jej temat.
Ze zrezygnowaniem spuszczam głowę i bawię się palcami.
-1775, proszę pani.
Zamieram na dźwięk jego głosu. Jest męski i lekko ochrypły.
-Bardzo dobrze, Luke. - chwali pani Bell i od razu się rozpogadza. Zaskoczeni uczniowie w tym samym czasie odwracają się w stronę tablicy. Czuję ulgę, kiedy nie muszę znosić ich wzroku, ale ...
Zbieram w sobie odwagę i jednym palcem dotykam ramienia chłopaka o blond włosach. Powoli odwraca się w moją stronę, a ja w sekundzie się rumienię.
-Um ... Mój długopis jest leży ciebie.
Przegryzam wargę ze zdenerwowania. Jego błękitne oczy wpatrują się we mnie ze skoncentrowaniem.
Lekko kiwa głową, potwierdzając, iż wie o co mi chodzi. Pochyla się, chwyta go w długie palce i kładzie na mojej ławce. Bez słowa powraca wzrokiem do nauczycielki.
-Dziękuję. - szepczę speszona. Pani Bell dalej opowiada, ale ja nie mogę się skupić. Adrenalina nadal przemieszcza się w moich żyłach.
Udając zainteresowaną słucham opowieści nauczycielki do końca, ignorując Kate obok mnie, która bezczelnie wpatrywała się w Luke'a. Uśmiecham się, czując wyższość. To mnie podał długopis, a nie tobie laluniu.
Od razu karcę się za to myślenie, wraz z nadejściem dzwonka. Wstaję z krzesełka i starannie wpakowuję swoje rzeczy do plecaka, nie chcąc by się pogięły.
Chcę wyjść z klasy, ale nagle pojawia się przede mną Luke i krzyżuje moje plany.
Wydaję z siebie cichy pisk, zaskoczona. Mało brakowało, a zderzyłabym się z jego klatką piersiową.
Patrzy na mnie z góry. Jest o wiele wyższy i nawet w dziesięciocentymetrowych szpilkach nie dogoniłabym go w wzroście. Ponownie robi mi się gorąco i kompletnie nie wiem, jak mam się zachować. Ciarki przechodzą mi po plecach, gdy teraz on zagryza wargę i skanuje moje ciało od góry do dołu.
-Przepraszam. - mruczę, uśmiechając się słabo. Odsuwam się i chcę go wyminąć. Powtarza moje ruchy i ponownie zagradza mi drogę.
-Jak masz na imię ? - słowa przechodzą swobodnie przez jego gardło, a jabłko Adama, poruszające się, strasznie mnie dekoncentruje. Onieśmielał mnie, ale również się go bałam.
-Victoria. - oznajmiam. - I dziękuję za ...
-Spoko. - przerywa mi.
-Muszę iść. - mówię. Tym razem odsuwa się na bok i jestem świadkiem, jak pierwszy raz uśmiecha się. Szczerze.
-Do zobaczenia, Victorio ! - woła, gdy wychodzę.
Na korytarzu przyśpieszam kroku i staję przy otwartym oknie. Świeże powietrze sprawia, że znikają moje rumieńce. Uchodzi ze mnie również zdenerwowanie. Dlaczego tak dziwnie się czuję ? Powinnam trzymać się od niego z daleka. Właśnie przed takimi chłopakami ostrzegała mnie mama.
Chuda dłoń zaciska się na moim ramieniu, a ja podskakuję do góry. Wzdycham z ulgą, gdy widzę przed sobą Emily.
-Wow, wow, wow. Coś taka przestraszona ? Nie jestem duchem.
Śmieje się.
-Spotkałam go. - wyrzucam to z siebie. Odwracam się i siadam na zimnym parapecie.
Marszczy brwi.
-Kogo ? - pyta.
-Luke'a.
Jej oczy rozszerzają się do wielkości pięciozłotówek, a chwilę potem na usta wpływa leniwy uśmiech.
-Właściwie to dobrze. - stwierdza. - Rozmawiałam z Ashton'em i zaprosiłam ich na lunch.
Tym razem to ja jestem zaskoczona, a moją szczękę trzeba zbierać z podłogi. Wiem, że nie dam rady odbyć drugiego spotkania z chłopakiem, który sprawia, że zachowują się wręcz komicznie.
-W takim razie pójdziesz tam sama. - mówię, podniesionym głosem. Zeskakuję z parapetu i poprawiam plecak.
-Victoria. - jęczy. - Zawsze musisz robić problemy. Jeśli się z nimi zaprzyjaźnimy, będziemy w elicie ! Wiesz, jak pierwszaki zwiewają, gdy oni przechodzą korytarzem !
Jej entuzjazm jest widoczny z daleka, lecz ja go nie podzielam.
Wymieniamy jeszcze kilka dość ostrych zdań, dopóki się nie godzę. Robię to tylko, by uniknąć wścibskich oczu i nie chcę się kłócić z Emily. Wiem, że nie dałaby mi żyć.
-Kiedyś się za to zemszczę. - syczę, kiedy jej ręka ląduje na mosiężnej klamce przy wyjściu do ogrodu.
Zdaje się nie przejmować moją groźbą, uśmiecha się szeroko i wpuszcza nas do środka.
Jest tu już wielu uczniów, a większość stolików zajętych. Harry, wesoły kędzierzawy dwudziestolatek, przygotowuje kanapki dla klientów. Kiedy mnie dostrzega, uśmiecha się i odgarnia włosy, wpadające do oczu.Robi to w dość zabawny sposób. Odwzajemniam jego gest, uśmiechając się szeroko.
Harry pracuje tu od niedawna, ale z pewnością jest najlepszym barmanem. Miłą rozmową zawsze rozprasza gości, którzy czekają na złożone zamówienie. Jest kolegą mojego brata -James'a, z którym chciał mnie zeswatać. Nic z tego nie wyszło, ponieważ lepiej dogadujemy się, jako przyjaciele, a jego dziewczyna Alessandra jest najlepszą projektantką ciuchów w szkole.
-Yh, co za tłum. - narzeka Emily, krzywiąc się. Zrezygnowanie jest doskonale widoczne na jej twarzy.
Rozglądam się, dokładnie skanując każdą osobę, aż w końcu docieram do niego. Czuję lekki łomot serca, nie taki, jak przy Luku, ale szybko wymazuję to wspomnienie. Nate siedzi przy największym stoliku, sam, i do tego czyta książkę. Jego plecy są wyprostowane, jak struna, a włosy lekko postawione na żel.
Przegryzam wargę zadowolona i ruszam w jego stronę.
-Green ! Nie pozwolę Ci na to ! - krzyczy Emily za moimi plecami.
-Jest dużo miejsca. - argumentuje. Wewnątrz cieszę się, że Nate tu jest. Wiem, że dzięki jebo obecności, nie będę czuła się tak zagrożona przy Luku.
-Robisz nam siarę !
-Nieprawda !
-Vici. - używa zdrobnienia, bo wie, że to na mnie podziała.
-Nie dziś. - proszę, nieustępliwie i podchodzę do stolika. Nate dostrzega mnie, dopiero gdy zdejmuję plecak, odkładam go na bok i siadam naprzeciwko.
Podnosi głowę znad książki. Jego oczy połyskują, gdy na mnie patrzy.
-Hej. - witam się pierwsza.
-Cześć. - odpowiada, uśmiechając się. Jest ubrany w spodnie khaki, biały podkoszulek i brązowy kordian.
-Co u ciebie ? - pytam. Lepiej było nam nawiązać rozmowę w laboratorium chemicznym, ale wiem, że jest to dla nas nowe. Mimo wszystko nie czuję się skrępowana.
-Jezu ... - jęczy Emily, siadając obok mnie. Obrzuca Nate'a pogardliwym spojrzeniem, niegrzecznie żując gumę. Kopie ją w koskę. Patrzy na mnie, wzruszając ramionami, a potem odwraca się, aby mieć dobry widok na drzwi.
-Myślałem dziś o tobie. - wyjawia, a ja czuję ciepło na policzkach. To jest naprawdę miłe.
-Och, to nowość. Myślałam, że uczyłeś się wczoraj, dzisiaj i przedwczoraj.
Emily potrafi popsuć każdą atmosferę. Posyłam chłopakowi przepraszające spojrzenie.
-Naprawdę ?! - odzywam się nieco zbyt piskliwie, ale chcę powrócić do tematu.
-Tak. - potwierdza. -Może chciałabyś wyjść ze mną do kina.
-Jaka tandeta. - ponowie wtrąca się Emily, podpierając podbródek ręką. Jest mi wstyd.
-Więc ? - dopytuje Nate, próbując uchwycić mój rozbiegany wzrok.
-Pójdę. - oświadczam z lekkim uśmiechem. - Jeśli pasuje Ci środa.
-Jasne. - potakuje.
Nagle drzwi otwierają się z hukiem. Patrzę w tamtą stronę, dostrzegam Luke'a i zamieram. Ręce pocą mi się, a mięśnie napinają.
Emily wstaje machając ręką. Zaskoczony i zdezorientowany  Nate patrzy na mnie pytająco, lecz gardło mam zbyt ściśnięte, by coś powiedzieć. Spuszczam wzrok i bawię się palcami.
-Hej ! - Emily tryska entuzjazmem. - Przepraszam Was, ale kujony zawsze zajmują największe stoliki.
Znajomy zapach perfum dociera do moich nozdrzy i czuję kompletne oszołomienie. Powinnam przecież być zła za to, co powiedziała moja przyjaciółka. Ja też uczyłam się ponad przeciętną.
-Damy sobie z nim radę. - nie rozpoznaję tego głosu, dlatego podnoszę wzrok. Żałuję tego niemalże od razu. Luke jest wpatrzony we mnie. Mam ochotę zniknąć, ale jego tęczówki są zbyt piękne. Dostrzegam w nich jednak jakiś smutek.
-Cóż, kolego. Twoj czas się skończył.
Natychmiast odrywam się od osoby, która tak bardzo mnie zaintrygowała, gdy za Nate'm pojawił się wysoki chłopak o egzotycznej urodzi. Żal robi mi się przerażonego  chłopaka, ale boję się temu sprzeciwić.
-A-ale, o co wam chodzi ? - pyta przejęty Nate. Jego głos zdradza, że jest przestraszony.
-Nie zdawaj zbędnych pytań tylko spierdalaj stąd pedale ! -krzyczy zielono włosy.
Nie podoba mi się język, którym się posługuje, ale jestem równie zdezorientowana, jak Nate, aby zabrać głos i bronić go.
Najbardziej dziwi mnie to, że Luke trzyma się na uboczu i przygląda rozgrywającej scenie. Jest zbyt pewny siebie na takie zachowanie, a ja zbyt tchórzliwa.
Ze smutkiem patrzę, jak chłopak, który mnie zauroczył, zbiera swoje rzeczy w popłochu i odchodzi.
-No i obyło się bez płaczu. - Emily klaszcze w ręce, uśmiechając się. Ruchem ręki zaprasza tych bezduszników do stolika, a gdy zajmują miejsca, macha do Harry'ego. Loczek kiwa głową, oznajmiając, że zrozumiał i przyjął zamówienie. Mrożony jogurt to uzależnienie mojej przyjaciółki. Siedzę cicho, kiedy żywe rozmowy toczą się pomiędzy Emily i chłopakami. Czuję się nieswojo w ich towarzystwie.
Podnoszę wzrok dopiero gdy Harry podaje mi plastikowy, wysoki kubek ze słomką. Wtedy zauważam, że Luke co chwilę na mnie zerka, ale przysłuchuje uważnie rozmowom.
Nie rozumiem, o co mu chodzi, ale nie chcę dociekać. Jest taki sam, jak oni.
-Mamy propozycję ! - oznajmia z entuzjazmem Ashton. Tylko jego rozpoznaję, a reszta była tak zajęta Nate'em, że nie raczyła się przedstawić. Ponownie robi mi się smutno, z powodu tego jak okropnie go potraktowali, a żeby tego było mało czuję żal do samej siebie. Chcąc zignorować wyrzuty sumienia, pociągam łyk.
-Jesteśmy otwarte na wszystko. - zaczynam słuchać, kiedy Emily używa liczby mnogiej.
-W środę będzie imprezka. Może chciałybyście iść z nami ? - tym razem głos zabiera Luke. Moja szczęka zderza się z podłogą.
-Nie przegapimy takiej okazji. - mówi Emily, trzepocząc rzęsami i uśmiechając się zalotnie do Ashton'a. Trącam ją łokciem, speszona.
-Hm ? - pyta, niechętnie odwracając wzrok od blondyna.
-Ja ...
-Cii. Będzie dobrze. - puszcza mi oko.
Wzdycham ze zrezygnowaniem, a Luke patrzy na mnie pytająco. Przecież nie przyznam się, że jedynymi imprezami, na które chodzę, to szkolne potańcówki z pączem !
-W takim razie, środa 20. -Emily wydaje z siebie odgłos podekscytowania i podskakuje na swoim miejscu.
Wywracam oczami. Czasami naprawdę działa mi na nerwy. Choć wiem, że to najgorszy pomysł, chcę towarzyszyć przyjaciółce.
Kiedy powracam do picia jogurtu, Luke uśmiecha się do mnie i już wiem, że dostrzegł mój niegrzeczny gest.
-Wyluzuj. Będzie fajnie. - mówi do mnie rozbawiony i puszcza oko.
Co się stało z moim normalnym życiem ?!

sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 1


Dźwięk budzika rozległ się wokół czterech ścian mojego pokoju. Poruszam lekko powiekami, ale rezygnuję z otworzenia ich, ponieważ do środka przez duże okno wpadały promienie słoneczne. Zamiast tego jęczę przeciągle i podnosząc poduszkę, przyciskam ją do głowy, aby jak najmniejsza ilość okropnego dzwonka docierała do moich uszu.
Dlaczego dziś znów musi być poniedziałek ? Przez cały tydzień ciężko pracuję, ucząc się pilnie, a jedynym dniem na odpoczynek okazuje się niedziela, kiedy dziadkowie wpadają do nas na obiad, a następnie wszyscy gramy w karty. Nic ciekawego, nie ? Ale mimo to wolę odrobinę nudy niż leczenie kaca.
-Victoria ! Już prawie wpół do ósmej. - słyszę głos mojej mamy z dołu.
Uciszam więc irytujące urządzenie i wydostaję się spod kołdry. Na moim ciele pojawia się gęsia skórka. Odgarniam drażniące oczy kosmyki moich włosów z twarzy i idę do łazienki, gdzie czekają na mnie świeże ubrania, przygotowane już wczoraj. Nie byłam pedantką, ale to mama zawsze powtarza mi, że organizacja to podstawa.
Zrzucam z siebie piżamę, którą stanowi za duża bluzka mojego brata i wchodzę do prysznica. Ciepła woda rozluźnia moje mięśnie, a para osadza się na jasnych kafelkach mojej łazienki. Była mała, ale nie mogłam narzekać, ponieważ do dzielenia jej z rodzicami trzeba mieć wiele cierpliwości. Mimo to doceniam, że mama jest projektantką, bo nasz dom jest fantastyczny i lubię do niego wracać po ciężkim dniu w szkole.
Szybko myję twarz, ciało i na końcu włosy zanim wychodzę. Wycieram się zielonym ręcznikiem i nakładam czystą bieliznę. Czarne, obcisłe rurki, biała bluzka z krótkim rękawem i bluza o kolorze morelowym okazują się trafnym zestawem, ponieważ wyglądam fantastycznie. Na twarz nakładam troszkę fluidu i korektora do oczu, który okazał się niezbędny, i lekko muskam rzęsy tuszem. Z całej gamy kosmetyków, które użyłaby moja mama, wybieram te najprostsze, ponieważ nie opanowałam jeszcze sztuki bardziej „urozmaiconego” makijażu. Na koniec podkreślam usta truskawkową pomadką.
Opuszczam łazienkę i podchodzę do komody. Kiedy znajduje w niej białe skarpetki firmy Nike, siadam na łóżku i nakładam je, a następnie jedne z moich najwygodniejszych butów - trampki Converse'a. Zazwyczaj ubieram się na luzie i dość wygodnie, dlatego dziękuję Bogu, że nie musimy nosić głupich mundurków.
-Victoria ! Spóźnisz się, kochanie !
-Już idę. -odkrzykuję, wstając z łóżka, które zostawiam niepościelone. Chwytając plecak, przelotnie patrzę na biurko, czy czegoś nie zapomniałam. Kiedy schodzę na dół po krętych schodach, widzę mamę przy blacie kuchennym. Ubrana w dopasowaną, czarną sukienkę i wysokie szpilki, kroi kolejne warzywa, które układa na kanapkach według swojej inwencji twórczej. Jak zwykle wygląda zjawiskowo.
-Cześć, mamo. - witam się wesoło, maskując swoje niezadowolenie z powodu zbyt małej ilości snu. Zostawiam plecak w przedpokoju i podchodzę do kobiety całując ją w policzek. Uśmiecha się, gdy to robię i podaje mi kubek napełniony zieloną herbatą. Nienawidzę jej, ale mama uważa, że lepiej będzie gdy będę ją pić, ponieważ pomaga w trawieniu, a ja pozostanę smukła na cały dzień.
-Jak się spało ? - pyta. Siadam przy stole i ogrzewam się, trzymając kubek w zaplecionych w koszyczek, dłoniach.
-Dobrze, a Tobie ?
-Miałam zbyt dużo pracy. - uśmiecha się lekko.
Mama jest typem pracoholiczki. Dla niej wszystko musi być zrobione na tip-top. Przez swoje zaangażowanie i sumienność potrafi dogodzić nawet najbardziej wymagającym klientom.
Przyglądam się jej, kiedy stawia przede mną miskę musli z jogurtem naturalnym i siada na przeciwko. Jak to możliwe, że wygląda tak dobrze nawet po nieprzespanej nocy ?
-Dlatego będę dziś później. - oświadcza, a mnie wcale to nie dziwi. - Hardin Johnson nalega na kilka poprawek.
Mama zdradza mi jeszcze kilka szczegółów, dopóki nie kończę swojego śniadania. Podaje mi kanapki, które mam zabrać do szkoły, a następnie zakłada brązowy płaszcz od Dior'a. Kiedy pytam, o której będzie tata, oświadcza, że ma dziś kolację biznesową.
Z westchnieniem żegnam ją i wkładam naczynia do zmywarki. Czuję zawiedzenie. Byłam już dużą dziewczynką, aby radzić sobie sama, ale moi rodzice przesadzali, a ja nie mogłam nic na to poradzić.
Zakładam kurtkę i wychodzę, zamykając mieszkanie. Korytarz jest całkiem pusty przez wczesną godzinę. Po krótkiej jeździe windą znajduję się w holu.
-Cześć, Liv. - podchodzę do recepcji.
-Witaj, Victorio. - wita się oficjalnie, poprawiając czerwony mundurek bez rękawów.
Liv pracuje tutaj już od wielu lat, jak jej mąż Andy, który jest ochroniarzem. Jest średniego wzrostu trzydziestopięciolatką o płomiennych włosach, zwykle spiętych w niedbały kok. Jej figura była godna pozazdroszczenia tak, jak duże zielone, hipnotyzujące oczy.
-Co u ciebie ? - pytam z uśmiechem. Lubię z nią rozmawiać.
-Roger wczoraj pierwszy raz usiadł. - oznajmiła z dumą i przejęciem. Robi to zawsze, gdy rozmawiamy o jej dziecku.
-To wspaniale ! - podzielam jej entuzjazm.
Z chęcią rozmawiałabym dłużej, ale muszę być punktualnie, więc grzecznie żegnam Liv i opuszczam wieżowiec. Andy miło uśmiecha się, kiedy otwiera mi drzwi, a następnie macha, gdy odchodzę, znikając za rogiem. Uwielbiam tych ludzi. Są niemalże nierozłączni, kochają się i zawsze sobie pomagają. Nigdy nie widziałam Liv smutnej z powodu kłótni z mężem. Są parą idealną i biorę ich za przykład idealnego małżeństwa.
Po niecałych dwudziestu minutach docieram do szkoły. Staję przy wejściu, głęboko oddychając. Czuję, jak wzbiera we mnie złość, kiedy przypominam sobie, dlaczego męczy mnie teraz zadyszka.
Kiedy mój oddech powraca do normy, poprawiam swoje ubranie i ciągnę za drzwi. Ledwie przedzieram się przez tłum nastolatków, aby znaleźć swoją szafkę, przy której stoi Emily. Przez chwilę zastanawiam się, czy powinnam ją olać czy chociaż się przywitać. Mam zbyt dobre serce i wybieram to drugie.
-Hej. - mówię zachrypni3tym głosem. Moje gardło przypomina pustynię.
-Siemanko ! - krzyczy wesoło, odrywając plecy od szafki. Staje obok mnie i patrzy z uniesionymi brwiami, gdy kaszlę.
Ignoruję ją i wyciągam butelkę wody z szafki. Po dwóch łykach czuję się lepiej.
-Mam coś na twarzy ?
-Tak, pot.
Nie ma na świecie szczerszej osoby niż Emily. Mimo wszystkich jej wad i tak ją kocham. Tylko ona ma wszystkich w nosie i jest przyjaciółką największej kujonki w szkole, czyli mnie. Dogadujemy się doskonale, chociaż dzieli nas więcej niż łączy.
-Gdybym nie musiała wieźć cię na imprezę w sobotę, dzisiaj zamiast iść na piechotę, przyjechałabym samochodem. - tłumaczę spokojnym tonem. Chce być zła, ale nie potrafię.
-Jejku, tak bardzo przepraszam. Nie wiedziałam, że twoi rodzice zobaczą.
-Okej, okej. Wybaczam ci. - uśmiecham się, co ona odwzajemnia.
Kiedy chcę ją przytulić, tak jak zwykle się witamy, ona chwyta moją rękę i ciągnie za filar. Zdezorientowana patrzę na jej złowieszczy uśmieszek.
-Co ty robisz ?!
-Cii.- ucisza mnie, kładąc swój palec na moich ustach. Dostrzegam jej nowy manicure, ale nie mogę mu się przyjrzeć, bo odwraca mnie w prawą stronę. Jestem pewna, że wyglądamy, jak idiotki chowając się za filarem. -Widzisz, tam są nowi.
Moje usta formują się w literę „o”, gdy dostrzegam ich grupkę. Jestem pewna, że są starsi.
Przyglądam się każdemu, ale przestaję oddychać, gdy zauważam wysokiego blondyna. Ma kolczyka w wardze, czego nie lubię, ale on wygląda z nim naprawdę atrakcyjnie, a jego włosy są w „kontrolowanym nieładzie”. Jestem zaskoczona, że podziwiam go, gdy od kilku tygodni chcę umówić się z Nate'm.
-Blondyn jest boski. - jęczy z zachwytem Emily. Jej głos brzmi niczym należący do kotki, która przygotowana jest do ataku.
-Który ? - pytam niespokojnie, patrząc na nią.
-Ten bez kolczyka. - oznajmia, a ja wzdycham ulgą, lecz ona tego nie zauważa.
Nate jest w moim wieku i chodzi do klasy B. Dopiero, gdy razem zrobiliśmy projekt z chemii, zdałam sobie sprawę, że bardzo dobrze dogadujemy się i stwierdzam, że chciałabym się z nim przyjaźnić. Jest miły i nawet przystojny.
Kiedy sobie o nim przypominam, postanawiam zakończyć tę szopkę.
-Ogarnij się, Evans. - szturcham ją za ramię i poprawiam szelkę plecaka.
-No co ? Mogłabyś się zająć płcią przeciwną. - sugeruje.
-Podoba mi się Nate. - oznajmiam twardo.
Emily go nie lubi i ma wyrobioną opinię na jego temat.
-Jest miły. - dodaję, jednak mało przekonująco, gdyż wywraca tylko oczami.
Jeszcze do niedawna zachowywałam resztki cierpliwości do jej nastawienia, ale dziś miałam dość. W jednej chwili stałam się jeszcze bardziej wściekła.
Zakonfiskowanie auta przez rodziców, niechęć Evans do Nate' a i zbliżający się okres sprawiały, że miałam ochotę ją zabić. Tak zazdrościłam jej. Dziewictwo straciła rok temu na obozie, a ja nawet nie trzymałam nikogo za rękę. Emily nie była puszczalska i posiadała wiele wytycznych, jakie musi posiadać facet, żeby umówiła się z nim i pozwoliła pocałować na pierwszej randce.
W ostatniej chwili rezygnuję z popełnienia zborni i ostentacyjnie odwracam się w stronę klasy, widząc jak przyjaciółka nadal wpatrzona jest w blondyna.
Moje usta zaciśnięte są w cienką linię, ukazując zdenerwowanie, a stopy mocno odbijają się od podłogi, gdy zmierzam w stronę klasy.
-Victoria ! - słyszę jej podniesiony głos, jednak się nie zatrzymuję. Czuję na sobie wiele spojrzeń, ale jestem zbyt wściekła, żeby się tym przejmować.
Nagłe szarpnięcie mojego ramienia powoduje, że tracę równowagę, ale nie upadam. To byłby wstyd.
-Co ty robisz ?! - podnoszę głos.
-Nie obrażaj się ! Dobrze wiesz, że tego ... Kogoś interesują tylko książki i wyprzedaż kordianów w House'ie !
Słyszę za sobą chichoty. Obie odwracamy głowy w prawą stronę.
-No i co zrobiłaś ?! - syczę, szarpiąc ją za rękę. Ignoruje mnie, wpatrując się w rozbawioną grupkę nowych.
-To on.
Na jej twarz wpływa leniwy uśmiech, jakby właśnie dostała najpyszniejsze ciastko na świecie.
Z czystej ciekawości zerkam na nich i czuję ciepło na policzkach. Blondyn z kolczykiem w wardze patrzy na mnie intensywnie, podczas gdy reszta nadal jest rozbawiona. Widzę jego oczy. Zaskakujące piękne.
Jego pełne wargi zaczynają drgać w lekkim uśmiechu. Wiem, że jest skierowany do mnie, dlatego szybko odwracam wzrok.
Mimo gwałtowności ruchu dostrzegam zieloną czuprynę i mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Nie robię tego. Bycie niedaleko nich sprawia, że czuję się niepewnie. Nie są, jak chłopcy z naszej szkoły; mili i nudni, zafascynowani piłką nożną. Oni ubrani na czarno emanują swoją wyższością, są nie odgadnieni.
-Gapi się na ciebie. - zauważa Emily, posyłając mi znaczący uśmiech.
Prycham nerwowym śmiechem.
-Daj sobie spokój.
-I to jeszcze jak.
Jest mi gorąco. Okropnie gorąco, a znacząca mina przyjaciółki wcale nie pomaga.
 -Idę na lekcję. - mruczę i wymijam Emily.
W drodze do klasy czuję, jak pocą mi się dłonie, a mała kropla spływa mi po plecach.
Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego tak się czuję. reakcja upewnia mnie, że nie nadaję się do relacji damsko-męskich. jestem zbyt nieśmiała. Dlaczego z całej gamy cech musiałam dostać tą i zdolność do częstego czerwienienia się ?
Przeklinając w myślach swój los, wchodzę do klasy. Witam się z uczniami, którzy już tu są, i zajmuję miejsce. Biorę głęboki oddech i wyjmuję książki. Moje poczucie bezpieczeństwa powraca.
W końcu dzwoni dzwonek. Poprawiam się na krzesełku, prostując plecy, jak uczyła mnie mama. Punktualna, jak szwajcarski zegarek pani Bell wchodzi do klasy, gdy wszyscy pozajmowali już swoje stałe miejsca.
Zamieram, kiedy zaraz za nią, powolnym ruchem, pojawia się wysoka postać z jasnymi włosami. Nauczycielka uśmiecha się szeroko, co robi dość nieczęsto, i staje obok blondyna. Nawet w piętnastocentymetrowych szpilkach jest niższa.
Jego wzrok wypala dziurę w moim ciele. Jest skupiony, a jego twarz kamienna. Nie widać na niej żadnej emocji.
Czuję zagrożenie i chcę uciec niczym spłoszone zwierzę. Moje oczy rozszerzają się, gdy widzę, jak w zadziorny sposób przegryza wargę z kolczykiem. Kiedy mnie przyłapuje, usta mu drgają w uśmiechu, a ja szybko spuszczam wzrok.
-To jest Luke Hemmings. Wasz nowy kolega. - oznajmia wesoło pani Bell. Dziwi mnie, że Luke nie zamierza się przywitać z klasą. Teraz widzę, jak patrzy na wszystkich z wyższością. Arogant.
-Myślę, że ciepło go przyjmiecie. - ciągnie dalej, wskazując ręką ławkę, w której ma usiąść.
Spinam się, gdy zdaję sobie sprawę, że to przede mną. -A teraz przejdźmy do lekcji ...
Jego perfumy docierają do moich nozdrzy, a ja modlę się, aby dotrwać do końca

 ---------------------------------------------
Tak, wiem. 
Pierwsze rozdziały zawsze są nudne, ale nie zrażajcie się do tego opowiadania ;) 
Włożę wiele wysiłku, by następne były lepsze. 
Pozdrawiam, Alex :* 

czwartek, 16 kwietnia 2015

Prolog

Spotykamy się niby przypadkiem
Hej, miło mi Cię poznać,
Jak masz na imię?
Widzimy w sobie to, czego nikt inny nie potrafił dostrzec
Kiedy się poznajemy, już oboje wiemy, że to swoich twarzy nigdy nie zapomnimy
Jesteśmy, jak dwie dryfujące po morzu łódki
Samotne, potrzebujące i pragnące drugiej osoby
Nie ma słów, którymi można byłoby powiedzieć, jak wzajemnie sobie pomogliśmy.
 Teraz znów jesteśmy samotni
Ale w swojej własnej bajce
Tam jesteśmy reżyserami -Ty i ja
Stworzyliśmy początek,
Był jednym z tych fałszywych, wiem kochanie.
Zaryzykowaliśmy.
Straciliśmy głowę
Bóg wie, że próbowaliśmy.
Zakochujemy się
Zakochujemy się w sobie
Kiedy oboje budzimy się pod tym samym słońcem
Czas się zatrzymuje
Brak mi tchu, gdy nie ma cię przy mnie
Kiedy oboje zasypiamy pod tym samym niebem
Nasze serca biją w tym samym rytmie
Kawałki nas obojga obok siebie
Ramię w ramię
Tak blisko
Od zmierzchu aż do świtu
Pod światłem gwiazd tego miasta
I one świecą, gdy my gaśniemy w nocy
Za zasłoniętymi zasłonami
I pościelą jeszcze ze śladami nocy
Ale zapamiętaj, że to było nam przeznaczone
Stworzyliśmy koniec
Był jednym z tych najgorszych, przepraszam kochanie
Nie chciałem.
Bóg wie, że chciałbym cofnąć czas
Twoja miłość sprawia, iż mam nadzieję, że mi wybaczysz
Twój dotyk sprawia, iż mam nadzieję, że mi wybaczysz
Twój pocałunek sprawia iż mam nadzieję, że mi wybaczysz
Bo tylko Twoja miłość może robić coś, czego nikt inny nie potrafi
Wołam cię dwa, trzy razy
Jeśli to jest lekcja, to naucz mnie, jak się zachowywać
Po prostu powiedz mi, co muszę zrobić żeby stać obok Ciebie, być z Tobą
Ale wiem, że się nie zatrzymasz
Więc pocałuj mnie
Pocałuj zanim wyjdziesz
Mocno
Namiętnie
Słodko
Dziko
Pocałuj mnie tak, jakbyś chciała być kochana od początku
Pozwól mi zapamiętać Twój smak, zapach
Pozwól, abym czuł na wargach słone łyz, które spowodowałem i scałowałem
Pozwól, abym mógł o tobie śnić, gdy będziesz daleko, uciekając przede mną
Bo doskonale wiem, że Twoje cierpienie to moja wina
Jestem głupcem
I pozwalam ci odejść ...

Obserwatorzy

Szablon by @mohito_x